Miasto ślepców
Intrygująca opowieść o tym, jak łatwo można zatracić człowieczeństwo w obliczu tragedii. Ale też o tym, że mimo wszystko zawsze jest nadzieja na poprawę.
J. Saramago przedstawia tu historię z życia pewnego miasta, gdzieś na świecie. Niespodziewanie wybycha dziwna epidemia - ludzie zaczynają ślepnąć. Zaczyna się od jednego, przypadkowego człowieka. Uruchamia to swoistą reakcję łańcuchową, która rozprzestrzenia ślepotę wśród mieszkańców w zagadkowy sposób. Zawodzi zdrowy rozsądek, lekarze, naukowcy. Nikt nie potrafi przeciwdziałać epidemii. Oprócz ślepoty rozprzestrzenia się strach przed nią. Stopniowo ślepcy zostają wyrzucani na margines społeczeństwa. Jednak nie trwa to długo. Wkrótce to oni stanowią całe społeczeństwo.
Autor pokazuje nam świat ślepców oczami jedynej ocalałej. Jedna kobieta nie traci wzroku. Mimo wszelkich zaleceń odseparowania członków rodziny, którzy oślepli, ona decyduje się wspierać swojego męża w tej nowej sytuacji. Udaje, że sama straciła wzrok. Od tej chwili staje się to zarówno jej błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Jest ona świadkiem degradacji ludzi i świata.
Po przeczytaniu tej książki miałam mieszane uczucia. Z jednej strony porażające opisy zezwierzęconego świata cywilizowanych ludzi, a z drugiej historia dziwnie nieprawdopodobna. Ostatecznie odebrałam tę powieść jako metaforę czasów współczesnych, gdzie wszyscy są ślepi. Liczy się tylko to, co jest w zasięgu ręki. Drugi człowiek i jego potrzeby są nieistotne. Wszystko sprowadza się do instynktów. Smutny, ale prawdziwy obraz. Mimo to, wciąż jest szansa na poprawę. Jak to mówią, nawet po najcięższej burzy wychodzi słońce. I chyba właśnie dla tego promyka nadziei warto przeczytać tę książkę.
Ciekawa jestem jak poszło z filmem powstałym na podstawie tej powieści. W wolnej chwili się przekonam.